Kategorie
Bieszczadzka majówka 0
Bieszczadzka majówka

 

Na tegoroczną majówkę zaplanowałem wyjazd w Bieszczady. Jest tam taka dzika i zapomniana woda, z którą mam niewyrównane rachunki. Kilka lat temu dostaliśmy w tym miejscu niezły łomot i choć pogoda była wtedy pod znakiem „cztery pory roku” to jednak zawsze chciałem tam wrócić.

Wyjazd zaplanowaliśmy na piątek rano i około południa dotarliśmy na miejsce. Pierwszy rzut oka na wodę i od razu widzimy, że dużo się zmieniło. Nie ma tyle zielska ile jeszcze do niedawna tutaj wybijało się aż do powierzchni. Czy poukładana w domu taktyka się sprawdzi? Chciałem stawiać na mocne aromaty, ale być może trzeba będzie postawić na inne przynęty, a Donald zostanie w wiaderkach do końca? Sondowanie dna przyniosło odpowiedź: rośliny nadal są, ale sporadyczne i w kępach. Amury wykonały swoją pracę. Stawiam na Duriana i Nitro. Aromaty mocne i trwałe, ale nie tak intensywne jak Donald. Pływając pontonem zauważam bąble około 15 metrów od trzcin pod przeciwległym brzegiem. To tutaj stawiam swoje zestawy, nie wiedząc jeszcze, że nie przyniesie to efektu.

W drugiej dobie zmieniam miejsce. Do tej pory kładłem zestawy bliżej środka wody. Teraz typuję nową miejscówkę i kładę przypon Ronnie Rig uzbojony w kulkę Nitro Burn Hookers 18mm za kępą roślin, bliżej zatoki, która znajduje się po lewej stronie łowiska. Dość szybko łowię leszcza, więc reaguję i zasypuję pełną łódkę kulek i pelletu. Srebrnołuskie też muszą podjeść, a fajnie by było jakby coś zostało też dla misiaków.
Nad ranem następuje upragniony odjazd, a ja wybiegam z namiotu i od razu pakuję się w ponton nie ryzykując przeciągania ryby przez ziele. Walka trwa dobre piętnaście minut, ale w końcu pakuję pięknego karpia do podbieraka. Ogromna radość! Odkułem się! W końcu ta ciężka woda dała mi rybę na którą polowałem.

Kolejne dni mijają spokojnie, a ja trzymam się dwoma wędkami tych samych miejsc, jednocześnie trzecią wędką szukając ryb. Niestety zestaw położony na półtora metra wody tuż przy brzegu nie daje efektów.

Została ostatnia doba. Około szesnastej coś mną ruszyło. W mojej głowie kocioł: fajnie, złowiłeś tego karpia, ale to było w niedzielę rano, jest poniedziałek, rusz się i wymyśl coś jeszcze. Wsiadam do pontonu i płynę. Okulary polaryzacyjne dają mi fajny wgląd w wodę. Wpływam za cypel do zatoki, staję na pontonie i zamieram w bezruchu.... Stado około pięćdziesięciu ryb grzeje się tuż przy powierzchni. Widzę metrowe amury, mniejsze i większe karpie. Adrenalina buzuje. Jak najszybciej się do nich dobrać? Zig Rig! Ostrożnie zawracam do obozu, łapię za wędkę, zakładam kulkę 15mm Pop Up Durian i biegnę do zatoki. Od naszego stanowiska do cypla jest dobre dwieście metrów. Szybko rozkładam się na cyplu, dwie podpórki, podbierak, mata, kobra i wiaderko, taki minimalistyczny zestaw karpiarza. Kładę zestaw z rzutu około 30 metrów od brzegu, bliżej środka zatoki i ustawiam kulkę pięćdziesiąt centymetrów pod powierzchnią. Cały czas obserwuję cienie, które leniwie przemieszczają się pod taflą. Czekam około godziny i nic. Zupełnie ignorują to co dla nich przygotowałem. Sprawdzam zasięg centralki i wracam do obozu. Nie zdążyłem usiąść i słyszę pik, pik, pik.... Sprint na dwieście metrów przyspieszył bicie serca równie mocno jak potężny odjazd na kiju. Ryba zdążyła już nieźle namieszać w roślinności, ale udaje mi się ciąć taflę plecionką i ostrożnie doprowadzić karpia do podbieraka. Jest piękny i jeszcze większy od tego poprzedniego. Satysfakcja z tak wypracowanej ryby złowionej z podchodu jest ogromna, a ja cieszę się co najmniej jakbym złowił 20+.

Kładę zestaw jeszcze raz, chociaż Słońce jest tuż nad linią drzew. Szybko zachodzi za wzgórze a ja nie wiem co robić. Zmieniać na klasyczny zestaw czy poczekać? Nadal jednak widzę przemykające pod powierzchnią cienie, więc czekam. Nic się nie dzieje, więc wracam do obozu i znowu pik... pik... pik. Biegnę i po krótkim holu ląduję pełnołuskiego. Nie jest wielki, ale znowu ogarnia mnie radość. Nie z jego rozmiaru, ale barwy, woli walki i tego jak go przechytrzyłem. Montuję szybko klasyczny zestaw i posyłam w to samo miejsce, tym razem jednak już z dna. Donęcam z kobry kilkunastoma kulkami Durian Premium 18mm i wracam do obozu. Zapada zmrok. Pik pik pik i znowu sprint do zatoki. Ląduję trzeciego karpia z tego miejsca. W międzyczasie chłopaki dzwonią z obozu. Wyholowali na mój zestaw bączka zza kępy zielska. Nie ważne, ja jestem tu i teraz na moim cyplu, w mojej zatoce. Zostałem tam jeszcze do północy, ale co raz bardziej dokuczające zimno zmusiło mnie do powrotu do obozu. Okazało się, że warto było wrócić, bo o 2:30 w nocy wyrywa mnie z namiotu odjazd, pakuję się w ponton i ląduję w podbieraku ostatniego, szóstego karpia tej zasiadki. Podobnie jak wszyscy jego wcześniejsi bracia, ten też miał całkowicie czysty pysk i prawdopodobnie pierwszy raz był na haku.

Nie napisałem Wam nic o losach trzeciej wędki, postawionej od początku trochę z boku, na kulkę 24mm, na „konia” , który tym razem nie pozwolił się przechytrzyć. Może następnym razem...

 

Komentarze do wpisu (0)

rkbaits do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
;
Sklep internetowy Shoper.pl